Feminizm dla mężczyzn?
Dzisiejszy wpis jest efektem wieloletnich przemyśleń i obserwacji zarówno osobistych jak i naukowych. Został on jednak ostatecznie sprowokowany jedną z moich ostatnich lektur, a właściwie nie tyle samą lekturą co pewnego rodzaju oburzeniem, które powstało i pomimo dobrych chęci przejścia nad tym do porządku dziennego, wciąż nieustannie mi towarzyszy. Po prostu, jak to mówią, w końcu czara goryczy się przelała. Oburzenie to dotyczy tłumaczenia na język polski tytułu książki kanadyjskiej dziennikarki, pisarki i feministyki Liz Plank, który w oryginale brzmi: For the love of men. A new vision for mindful masculinity czyli Z miłości do mężczyzn. Nowa wizja uważnej męskości. Jej polskie tłumaczenie ukazało się nakładem jednego z moich ulubionych wydawnictw – wydawnictwa Czarne – pod zupełnie przeze mnie nieoczekiwanym tytułem Samiec alfa musi odejść. Dlaczego patriarchat szkodzi wszystkim.
Moje oburzenie nie wynika bynajmniej z jakiegoś zamiłowania do językowego puryzmu, a tym bardziej z opowiadania się za dosłownym tłumaczeniem tekstów literackich (kto mnie zna ze współpracy translatorskiej ten wie, że zazwyczaj sama czepiam się zbyt dosłownych tłumaczeń). Wynikło i wynika ono ze świadomości tego, jak w tym właśnie przypadku język zamiast kreować nowe idee został dostosowany do starego, a tym samym dobrze znanego i swojskiego sposobu myślenia.
Ta – jak podejrzewam dokonana w celach marketingowych – zmiana nie jest bez znaczenia. Dokonuje ona bowiem zamiany właściwego współczesnym środowiskom feministycznym (a z pewnością autorce książki) dyskursu dialogu na charakterystyczny dla polskiego sposobu prezentacji idei feminizmu dyskurs konfliktu. "I o to właśnie chodziło" – powie marketingowiec – "biznes to biznes", a w biznesie księgarskim chodzi przecież o to, że książka musi się sprzedać w jak największej liczbie egzemplarzy. A co chcą kupować ludzie? Ludzie chcą sensacji, konfliktu, kłótni. Kobiety chcą przeczytać, że "mężczyźni są źli". Mężczyźni chcą potwierdzić swoje przekonanie, że "feministki to kobiety, które nienawidzą mężczyzn i dlatego chcą ich stłamsić i odebrać im resztki godności, a najlepiej pożreć jak modliszki po…", no dobra trochę się zagalopowałam. Do sedna. Sęk („staropolszczyzny mi się zachciewa”;-) w tym, że ta książka nie jest o tym, lecz jest właśnie o czymś dokładnie przeciwnym. Prowokacyjny polski tytuł „Samiec alfa musi odejść” w ogóle nie oddaje jej klimatu ani przesłania. Klimat ten oddaje oryginalny tytuł „Z miłości do mężczyzn. Nowa wizja uważnej męskości”.
Książka Liz Plank jest bowiem o tym, co feminizm ma do zaoferowania mężczyznom. Jej główną tezą i przesłaniem jest to, że kulturowe wzory męskości są tak samo krzywdzące dla mężczyzn, jak kulturowe wzory kobiecości – dla kobiet. Gdybym przy zakupie książek kierowała się ich tytułem w życiu bym jej nie kupiła. Ale nie będę się dzisiaj rozpisywała o tym, jaki to wszystko ma związek z neoliberalizmem i przekonaniem, że wszystkim (a więc także tym, co się publikuje i jak się tłumaczy tytułu książek) kierować ma wszechpotężny i nieomylny wolny rynek. Dzisiaj interesuje mnie problem postrzegania feminizmu w Polsce. Interesuje mnie przyczyna tego, że tytuł posługujący się językiem walki płci, używający słów „samiec” oraz zwrotu „musi odejść” sprzedaje się zapewne lepiej niż tytuł mówiący o miłości, mężczyznach, nowych wzorach i uważności.
I oczywiście, że ma to także związek z ogólnym psychologicznym zjawiskiem, że sensacje są lepiej klikalne niż mówienie o miłości (gdyby chociaż o seks chodziło!). Ale w moim odczuciu i przekonaniu wiąże się to z jeszcze jednym ważnym zjawiskiem, który na potrzeby tego postu nazwę dwoma wizjami feminizmu: feminizmem konfliktu i feminizmem dialogu. Feminizm Liz Plank jest z pewnością przykładem tego drugiego. Ma on na celu pokazać, jak niezwykle cenne dla naszej kultury i społeczeństw są uważane tradycyjnie za kobiece wzory zachowań, cechy, umiejętności, takie jak choćby: skłonność do współpracy, empatia, wrażliwość, emocjonalność, umiejętność proszenia o pomoc, dbanie o siebie i innych czy solidarność. To feminizm, który postuluje, aby nasze współczesne społeczeństwa przekształcać w taki sposób, aby ceniły one i propagowały te wzory – zarówno wśród kobiet, jak i wśród mężczyzn.
Feminizmem konfliktu nazywam natomiast taką wersję feminizmu (która niestety jest dziś w Polsce dużo bardziej znana – zarówno wśród zwolenników jak i przeciwników feminizmu), którą lapidarnie można by sprowadzić do hasła: "Albo ty ich albo oni ciebie!" Według tak pojmowanego feminizmu równość kobiet polega na tym, że mają one walczyć z mężczyznami o pozycje społeczne posługując się ich własną bronią, którą są: rywalizacja, siła, pewność siebie, nieoglądanie się na potrzeby słabszych, wyzbycie się wszelkich emocji i uczuć etc. Myślę, że niestety takiego feminizmu i takich feministek mamy dziś już dość sporo wokół siebie. Stąd wiele osób twierdzi, że przecież kobiety, gdy tylko chcą to mogą. Co więcej, te którym uda się rzeczywiście przebić tzw. szklany sufit i zająć wysokie miejsca w hierarchii społecznej okazują się być we wszystkich tych cechach i zachowaniach – czy kogoś wciąż to jeszcze dziwi? – jeszcze bardziej bezwzględne niż zajmujący te same pozycje mężczyźni. Tym, których wciąż to dziwi wytłumaczę: dokładnie tak, bo musiały udowodnić innym mężczyznom a także kobietom (drogie Panie kiedy ostatnio głosowałyście w wyborach na jakąś kobietę?), że się do tego nadają: że potrafią rywalizować lepiej od swoich kolegów. Kobieta, aby zająć w Polsce tradycyjnie uważane za męskie wysoko eksponowane stanowisko musi pokazać, że jest „bardziej męska” niż niejeden mężczyzna. No i w tym miejscu wracamy do problemy wzorów kulturowych, którego dotyczy książka Z miłości do mężczyzn.
Wszystkie znane nam dzisiaj wyniki badań nauk społecznych (zainteresowanych szczegółami odsyłam do książki, bo naprawdę warto!) pokazują, że patriarchalny wzór męskości – twardego, pozbawionego uczuć i empatii, niedbającego o siebie i nigdy nie okazującego słabości walecznego samca – jest patologiczny i nie służy nie tylko kobietom, ale przede wszystkim – samym mężczyznom. Co więcej, nie służy on naszym społeczeństwom jako całościom. Prowadzi do powstawania systemów społecznych, ekonomicznych oraz politycznych pełnych konfliktów, wojen, nierówności społecznych, nadmiernie eksplorujących środowisko naturalne, w których tak naprawdę nikomu – nawet tym, którzy znajdują się na szczycie wszelkich hierarchii – wcale nie żyje się „długo i szczęśliwie”. Przesłanie książki Z miłości do mężczyzn jest dokładnie takie: mężczyznom w patriarchacie wcale nie żyje się dobrze. Właśnie to z roku na rok staje się – co mnie niezmiernie cieszy – jedyną z kluczowych idei współczesnego feminizmu. Czy naprawdę jesteśmy w Polsce wciąż na etapie „walki płci”, na którym kobiety (nawet te, a być może – przede wszystkim te, które uważają się za feministki) na równi z mężczyznami, a czasem nawet i bardziej, bojkotują wszystkie te nowe idee? Obawiam się, że marketingowcy z wydawnictwa Czarne odpowiedzieli nam już na to pytanie. Please, change my mind!
Komentarze
Prześlij komentarz