Oscyluję
Nigdzie nie należę. Utkwiłam pomiędzy różnymi światami i w żadnym nie jestem tubylcem. Będąc w jednym tęsknie już za tym drugim. Przechodząc do drugiego pożądam odmiennego.
Wśród intelektualistów, filozofów czy akademików brakuje mi niezastawiających się nadmiernie nad sobą i swoim życiem ludzi czynu i pracy. Pragnę ruchu, działania, aktywności, zatracenia się w zwykłych praktycznych czynnościach: takich jak zdobycie pożywienia, znalezienie miejsca na nocleg czy dokonania naprędce prowizorycznej naprawy bagażnika rowerowego. Po miesiącu w tym świecie zaczynam jednak na powrót tęsknić za filozoficznymi roztrząsaniami i analizami, coraz częściej wypowiadać swoje refleksje na głos, drażniąc tym swoje nieprzywykłe do nadmiernego rozmyślania towarzystwo.
W mieście tęsknie do surowości, a jednocześnie powolności, cykliczności i spokoju przyrody, myślę o majestatycznych górach, spokojnym szumie strumienia i kojących odgłosach lasu, jestem żądna doświadczenia potęgi i wzniosłości natury. Pozostając zbyt długo na łonie przyrody, zaczyna brakować mi mojego miasta z jego hałasem, biblioteki uniwersyteckiej pełnej książek, w której siedząc przed laptopem ze stosem książek do przejrzenia mogłabym stracić poczucie czasu lub w stanie półświadomości wsłuchiwać się w kojący odgłos stukotu klawiatury osoby pracującej obok. Tęsknie do mojej ukochanej kawiarni, kina, głośnych rozmów i śmiechów ludzi, siedzących przy wystawionych przed winiarnią stolikach. Brakuje mi tłocznych, a nieraz dusznych, sal teatralnych, kinowych i koncertowych.
Gdy zbyt długo zasiedzę się w domu, czytając, pracując nad artykułem lub tłumaczeniem, zaczynam pragnąć ruchu: górskiej wyprawy, przejażdżki rowerowej lub wyjazdu do odległego, całkiem innego i obcego kraju. Gdy moje wojaże po świecie przedłużają się ponad miarę tęsknie za swoim łóżkiem, w którym zasypiając przy otwartym oknie słucham, jak odgłosy przejeżdżających samochodów mieszają się z porannym śpiewem ptaków, wieczornym tyrkaniem świerszczy, odgłosami kropli deszczu, odbijających się od okna i parapetu. Z nostalgią myślę o moim wygodnym fotelu, w którym w towarzystwie mruczących kotów i merdającego z radości psa mogę zatopić się w lekturze ciekawej książki, popijając własnoręcznie zmieloną i zaparzoną kawę.
Gdy jestem zbyt długo sama zaczynam tęsknić do ludzi: rozmów, dotyku, emocji uchwytywanych na ich twarzach, gdy pełni zapału opowiadają, co im się przydarzyło w czasie, gdy się nie widzieliśmy, a czasem spokoju, gdy po prostu siedzimy obok siebie milcząc, lecz nie jest to cisza krępująca, lecz kojąca, dająca poczucie całkowitego zrozumienia i akceptacji. Gdy jednak zbyt długo przebywam w czyimś towarzystwie lub kilka dni uczestniczę w jakimś intensywnym grupowym wydarzeniu, zaczynam myśleć o samotności, o tym, by pobyć chwilę z własnymi myślami, przetrawić wszystko, co usłyszałam i czego doświadczyłam, samotnie pospacerować po mieście, wybrać się na przejażdżkę rowerem lub wędrówkę w góry, doświadczyć transcendencji.
Bez ustanku szukam harmonii pomiędzy tymi światami, ale nie potrafię na stałe zadomowić się tylko w jednym z nich, lubię doświadczać ich przejściowości, naprzemienności, a wręcz cykliczności, które nie oznaczają bynajmniej tymczasowości. Bowiem w tych wiecznych przejściach pozostaje zawsze coś stałego: pewien powtarzający się wachlarz możliwości oraz poczucie ciągłego przemieszczania się pomiędzy nimi.
Lubię również sam ten ruch przejścia, który daje mi ciągle poczucie odmiany, mimo, że te różne światy tworzą przecież jedno, być może nieskończone, ale ograniczone uniwersum. Oscyluję. I lubię to. Nigdzie nie należę.
Komentarze
Prześlij komentarz