I want to make a deal, albo co jest nie tak z naszym światem i polityką?

Spotkanie Zełenskiego z Trumpem – przerażający spektakl zderzenia dwóch nieprzystających do siebie systemów wartości, dwóch ścierających się ze sobą na naszych oczach światopodglądów: jednego, wierzącego w nienadającą się do wymiany handlowej, przynależną każdemu (a nie tylko Panu w garniturze), godność człowieka – zarówno jednostki, jak i wspólnoty, stawiającego na prawa człowieka, demokrację, równość bez względu na status społeczny, materialny, tożsamość płciową, orientację seksualną, rasę, narodowość czy religię, prawo każdego narodu do własnego państwa, czyli wartości, które kojarzą nam się z coraz bardziej zapominanymi dziś ideami wielkich europejskich myślicieli, oraz drugiego, oddanego wartościom pieniądza i siły, którego nie dałoby się wyrazić lepiej niż słowami amerykańskiego prezydenta powtarzającego bez przerwy w kółko i do znudzenia, chciałoby się wręcz powiedzieć techniką zdartej płyty, słowa: „I want to make a deal”, „I do not worry about security, I want to make a deal”, „I do not want to talk about Odessa, I want to talk about making deal”, „I am a business person”, „My whole life I do deals, that all I know is deals”, „we made a deal, this is what happend”, „make a deal or we are out”, “It will be very hard to make business like this”.

I oczywiście, że podobnie jak wiele innych osób, również mnie oburzyły słowa: „You have to be thankful, you do not have cards” czy „You are not in the position to tell us what to feel”, ale są one – moim zdaniem – niczym innym jak prostą konsekwencją sposobu myślenia Trumpa o polityce jako o biznesie, w którym liczy się jedynie, kto ma lepsze karty w kieszeni i wynegocjuje lepszą stawkę. Czy zauważyliście, że żadne słowo w wypowiedzi Trumpa nie padło tak wiele razy jak „deal”?

Niecały tydzień przed rzeczonym spotkaniem obejrzałam film „Wybraniec”, w którym postać Donalda Trumpa przedstawiona była dokładnie w taki sposób – jako człowieka, który uczynił z siły, przemocowych zachowań, w tym szantaży oraz nieuznających kategorii prawdy nieczystych zagrywek – także w stosunku do swoich wcześniejszych współbratańców oraz własnej rodziny – narzędzie odnoszenia za wszelką cenę sukcesu w interesach. Cel uświęca środki – to w polityce znamy, ale tutaj jedynym celem jest robienie ekonomicznych dealów. „Make Ameryka Great Again” oznacza w jego ustach dosłownie: za wszelką cenę, nie licząc się z żadnymi innymi wartościami – ani prawdą (co to jest prawda?), ani prawami człowieka (człowiek bez garnituru nie zasługuje na szacunek), ani równością czy godnością ludzi, ani prawem narodu do własnego państwa, ani nawet „prawdziwą” rodziną, honorem i Bogiem – wzmacniaj gospodarkę, rób opłacalne interesy, zarabiaj coraz więcej i więcej pieniędzy, buduj coraz więcej drapaczy chmur, produkuj coraz więcej samochodów, a wtedy nasz naród będzie wielki. Silna gospodarka rozwiąże wszystkie problemy. Amerykański przywódca mówi o tym wprost i nie pozostawia co do tego żadnych wątpliwości: jedyne co robi całe życie, jedyne co się dla niego liczy i – co ważniejsze – jedyne, co tak naprawdę potrafi robić to „making a deal”.

Prezydent Zełenski pokazuje Trumpowi zdjęcia ukraińskich jeńców wojennych – wskazując na nieprzestrzeganie przez Putina zasad uczciwej wojny, próbuje odwołać się do zasady odpowiedzialności leżącej po stronie państwa, które rozpoczęło konflikt. Trump nie spiera się z nim o to, czy to Rosja czy Ukraina rozpoczęła ten konflikt, robi zniecierpliwioną minę na słowa: „zobacz to pastor, tak potraktowali pastora… i dzieci…”. On zna te fakty, ale he does not care about it. He wants to make a deal! Czego ukraiński prezydent nie rozumie? Naprawdę nie rozumie, że w oczach Trumpa, Ukraina i jej przywódca są jak ci ubodzy Amerykanie drugiej kategorii, o których wspomina dziennikarz Brian Glenn mówiąc do niego: „Dlaczego nie nosisz garnituru? Czy nie masz garnituru? Czy masz problemy? Wielu Amerykanów ma problemy!”? To jest konflikt dwóch nieprzystających do siebie światopoglądów, w którym ważne są zupełnie inne wartości. Tu nie może być żadnego porozumienia. Co najwyżej świetny telewizyjny spektakl.

I nawet, gdy Trump w swoich wypowiedziach wspomina, choć już z trochę mniejszym podekscytowaniem (obejrzyjcie proszę dokładnie nagranie!), a wręcz trochę od niechcenia (tak trochę, wiecie, jak uczeń podstawówki, któremu Pani każe powtarzać „Mickiewicz wielkim poetą był”), że chce zakończyć tę wojnę i zatrzymać zabijanie, to jednak jasno wyjaśnia także, dlaczego chce końca wojny.  Nie chodzi mu o wartość życia ludzkiego – bo to liczy się dla niego równie mało co dla prezydenta Rosji – ten wielki biznesmen chce inwestować pieniądze w coś innego niż wojna. 

Ale co z tego? – powiecie. Przecież dobrze, że jest takim biznesmenem z „ludzką twarzą” (taki neoliberalizm z ludzką twarzą?). Dodatkowo każdy to doskonale o nim wie, i powinni to o nim wiedzieć nie tylko jego wyborcy, ale cały świat, w tym także Zełenski i jego doradcy: Trump nie jest wcale żadnym konserwatystą! Ponieważ Trump nie jest w ogóle żadnym politykiem i polityka sama w sobie mało go obchodzi. On jest – jak sam dumnie głosi – biznesmenem. No i teraz tak: w samym byciu biznesmenem nie ma być może nic złego, pod jednym warunkiem: że zajmuje się stanowisko w firmie, której celem jest generowanie zysku (choć w obliczu stanu naszej planety przyszłość tak pojmowanych firm nie jawi się w jaskrawych kolorach). Ale on nie jest prezesem korporacji, on został wybrany politycznym przywódcą jednego z najpotężniejszych krajów świata. Czy rządzenie krajem to rzeczywiście robienie interesów? Czy państwo to korporacja? Czy zapobieganie wojnom i zabijaniu – co, jak dumnie oświadczył na wczorajszym spotkaniu prezydent USA – wielokrotnie robił, powinno służyć zarabianiu coraz większej liczby pieniędzy? Odpowiedzcie sobie na to pytanie sami. Amerykanie już odpowiedzieli. 

Dla Trumpa, polityka to gra w karty, w której wygrywa silniejszy, no i nic innego tylko zwykły biznes. Co się stało z naszym rozumieniem polityki? Co się stało z tym światem? Nie wiem jak wy, ale ja słyszę w tle słowa piosenki „I co ja robię tu? Co Ty tutaj robisz?”. Abstrahując już od pytania, jaki był plan Trumpa, na ile wierzył, że dobije z Zełenskim interesu, a na ile – jak sam na koniec przyznał – chciał tylko odegrać wspaniały spektakl dla telewizji, aby amerykańscy obywatele zobaczyli, „jak to wygląda” – bo być może dobił już dużo lepszego interesu z wyznającym podobny do niego system wartości przywódcą Rosji, zdaje się, że zarzucany prezydentowi Ukrainy brak dyplomacji nie ma tutaj nic do rzeczy. Dyplomacja ma bowiem sens w dziedzinie polityki, a nie w zderzeniu z biznesmenem, który rozumie jedynie język przemocy. Przemoc, ale w białej koszuli, no i w garniturze (koniecznie, inaczej nie przystoi!). 

A ja czytam dziś cały dzień komentarze na temat tego wydarzenia w polskiej prasie i mediach społecznościowych i tylko się tak zastanawiam, czy Europa także zmierza w tę samą stronę: we do not care about Odessa, we care about making deals!? Make Europe Great Again?  Tak tylko pytam. 




Komentarze

Popularne posty