Dzieci z „Dobrego domu”? czyli refleksje o polskiej kulturze przemocy

Z powodu pewnych problemów natury zdrowotnej zeszły tydzień miałam wolniejszy i bardziej refleksyjny. Pomimo wielkich chęci i obietnicy poprawy (nie będziesz mediów społecznościowych doglądać w chorobie!) nie sposób jednak było mi odgonić się od dwóch obrazów krążących i czyhających na mnie niczym jakieś żarłoczne ryby, gdzie bądź nie spojrzę. Pierwszy to sławetny już (z pewnością przejdzie do historii polskich walk genderowych) baner z marszu naszych rodzimych patriotów „Kotki i psiecka nie zastąpią ci dziecka”. Postać jego znana Wam zapewne, lecz dla potomnych dokonam krótkiej transkrypcji obrazu na słowa: punkówa (tak, w latach mojej młodości - nie będę się przyznawać nawet których - tak się ubierała ta subkultura, tylko buty nie pasują) w kucyku z podgolonymi włosami (bardzo mi się podoba taka fryzura, co zapewne już źle o mnie świadczy), znakiem błyskawicy ze Strajku Kobiet na policzku (czytaj: feministka), kolczykiem typu tunel (czytaj: łamiąca normy piękności płci słabej) oraz tęczową przypinką na sercu (czytaj: osoba lgbt+) pcha wózek dziecięcy, w którym siedzi biały piesek z bardzo smutną miną (zapewne smuci się, że Panx porwała go ze schroniska i karmi mlekiem z butelki, co gorsza sojowym). Oprócz wspominanego hasła głównego, na obrazku jeszcze opis: „Polski naród wymiera! Trwa katastrofa demograficzna, a wskaźnik urodzeń w Polsce wynosi dramatyczne 1,16! Demografia to przyszłość!”. Tak, wszystko powykrzyknikowane!!! Baczność!!!

Drugi obraz to obraz filmowy. Polacy tłumnie pielgrzymowali do kin na - swoją drogą ważny - ale przecież nie pierwszy poruszający ten problem, film Wojtka Smarzowskiego „Dom dobry”. Obraz maltretowanej przez męża kobiety wzbudza bardzo wiele silnych emocji, zarówno na prywatnych kontach, jak i na wszelkich społecznościowych fanpejdżach pojawia się masa ekspresji: częściowo o charakterze recenzji, zwykle jednak raczej osobistych odniesień do obejrzanej historii. Niektórzy nie wytrzymali do końca filmu ze względu na brutalność przedstawionych scen, inni oponują, że film nie jest nawet w połowie tak brutalny jak rzeczywistość. Poziom społecznej empatii ma szanse podskoczyć... na chwilę! Może na kilka dni w Polakach rozbudzi się wrażliwość na problem przemocy domowej. Ktoś komuś pomoże, zwróci większą uwagę na losy bliźniego. Ale ja nie o tym. A o czym?

O koincydencji tych dwóch obrazów. A koincydencja ta jest zaprawdę niebywała. Bo od pierwszego do drugiego obrazu droga jest przecież prosta, bez wybojów, objazdów czy ograniczników prędkości. Czy jest możliwe, żeby tego nie zauważyć? Czyżby ktoś celowo zaplanował datę premiery filmu Smarzowskiego na kilka dni przed Dniem Niepodległości?

Mamy przed oczyma dwa - wypisz wymaluj jak bliźniaczki – obrazy polskiej kultury przemocy. Oba pokazują polską przemoc wobec kobiet. Tak wiem, mężczyźni także są ofiarami przemocy, ale tak to już się w świecie dzieje, że czym jesteś słabsza (fizycznie, psychicznie, społecznie) tym większe prawdopodobieństwo znalezienia się w roli ofiary. Trudno temu zaprzeczyć. Przemoc, która rodzi się z frustracji, z niespełnionych ambicji i marzeń, opartych na dawnych nieprzystających do nowej zmieniającej się rzeczywistości, wzorach. Filmowy oprawca Gosi przecież chce jedynie zbudować prawdziwą polską rodzinę, w której żona posłuszna jest mężowi, obsypuje ją kwiatami, zabiera na zagraniczne wycieczki (nieważne, że za jej oszczędności, bo kobieta radzi sobie zawodowo często lepiej niż on), czasem podniesie na nią rękę, ale to zapewne z troski o tradycyjne wartości, no i demografię, która jest przyszłością (!). Może dzięki temu ona stanie się bardziej zdatna do kochania. Przecież współczesnym kobietom w głowach się poprzewracało – nie chcą po prostu normalnie jak człowiek (o przepraszam, jak baba) urodzić dzieci i czekać w domu, aż mąż na ważnej urzędowej posadzie wróci do domu. Chcą móc decydować jak będą wyglądały (założyć bluzkę bez żakietu), co robić i z kim się spotykać, chcą, aby macierzyństwo było wyborem a nie losem. Chcą mieć podmiotowość nie tylko prawną, ale też społeczną, kulturową i moralną. Chcą, aby władza uznała, że posiadają sumienie, które być może w wielu kwestiach – jak choćby, czy zdecydować się urodzić i wychowywać chore dziecko – poradzi sobie lepiej niż pozbawione adekwatnych doświadczeń życiowych przekonania osób, których ciało nie jest nawet do tego zdolne.

Tak, polskie kobiety przestały uważać macierzyństwo za swój jedyny i święty cel życiowy. Please, guys — eat this! Nie zmienicie tego przemocą! Ale proszę, nie panikujcie! Nie oznacza to, że nie będzie już więcej dzieci. Wierzcie nam, Drodzy Panowie, wiele kobiet chce i zawszę będzie chciało mieć rodzinę i dzieci. Pytanie tylko, czy mają z kim i gdzie? Nie chcą mieć dzieci z filmowym Grześkiem w Dobrym domu. To takie dziwne? I nie będą chciały mieć dzieci w kraju, w którym na obchodach święta niepodległości (które powinno być świętem wolności dla wszystkich osób żyjących w naszym kraju: także kobiet, osób lgbt+, imigrantów, uchodźców) rozwiesza się banery mówiące im, że to one i ich kaprys posiadania psiecka są winne zapaści demograficznej. Ten baner uderza w polskie kobiety, które są dzisiaj coraz bardziej niezależne i silne, których sens życia nie sprowadza się do tego, żeby „dobrze wyjść za mąż” i wychować gromadkę dzieci. One chcą partnerstwa, szacunku i tego wszystkiego, co może mieć mężczyzna (czy to tak wiele?), a oprócz tego chcą także (przynajmniej spora ich część) mieć dzieci. 

Myślicie, że coraz mniejsza liczba urodzeń w Polsce to wina kultury, a nie warunków społecznych (brak perspektyw na stałą pracę, brak dostępnych dla młodych mieszkań, szalejąca inflacja, kryzys klimatyczny, epidemie, wojna)? To dlaczego nie pomyśleliście, że baner będący kwintesencją kultury przemocy (zrzucimy na Was całą winę) raczej nie pomoże? Tak tylko pytam, z troski o demografię i przyszłość naszego domu!

Komentarze

Popularne posty